poniedziałek, 25 listopada 2013

Catherinettes, czyli Katarzynki po francusku





    Imieniny Katarzyny są jedynymi chyba, o których nie zapominam, choć we Francji nikt nie obchodzi imienin w taki sposób jak my w Polsce. 

     Z dwóch jednak przyczyn dzień  25 listopada trudno byłoby mi przeoczyć:
      Po pierwsze to właśnie tego dnia miałam okazję urodzić się kilkadziesiąt już lat temu i zawsze znajdą się osoby pragnące mi o tym wiekopomnym fakcie przypomnieć i pogratulować.
 Choć tak prawdę mówiąc, nie moja w tym zasługa i zawsze uważałam, że dzień urodzin powinny bardziej obchodzić matki, a nie dzieci.

    Po drugie Katarzyn znam wokół mnie sporo i gdybym nawet zapomniała, że obchodzą imieniny razem z moimi urodzinami, to mam szansę przypomnieć sobie o ich imieninach gdy one składają mi życzenia urodzinowe.

     25 listopada to również dla mnie taki symboliczny sygnał, że koniec już listopadowych jesiennych nastrojów i wielkimi krokami zbliżają sie już święta i ich wesoła atmosfera.
O tradycji polskich Katarzynek niewiele mogę powiedzieć, bo to bardziej święto dla kawalerów.  Miło natomiast wspominam Andrzejki i lanie wosku. 

Niemniej ciekawa jest tradycja francuskich Katarzynek , czyli Catherinettes



Nie jest ona jakoś szczególnie stara, czy bardzo popularna. Z tego co zauważyłam na przestrzeni ostatnich dwudziestu kilku lat, to dotyczy raczej tylko Paryża i celebrowana jest głownie w pracy lub wśród koleżanek niż w domu. 

  Catherinette, to panna, która skończyła już  25 lat. 


    W dniu Świętej Katarzyny owe niezamężne panny (ponad 25-letnie) zakładają zielono-żółte fantazyjne kapelusze. 
Zwyczaj ten na początku XX wieku stal się  popularny wśród paryskich modystek i szwaczek, które przejęły na własny użytek kościelną tradycje dekorowania głowy posągów Świętej Katarzyny, patronki czystych, niewinnych  panienek. Zielony i żółty uważane były za gryzące się kolory i dlatego rzucały się w oczy.
Początkowo był to nieco ironiczny ukłon wobec potencjalnych kawalerów, by zwrócić na siebie uwagę (no i jak najszybciej wyjść za mąż). Z czasem jednak stał się swoistym manifestem  pragnących niezależności,  pracujących dziewczyn.

    Jednakże wraz z upływem dziesiątek lat, ze zmianą obyczajów i usamodzielnianiem się kobiet, bycie Catherinette nie jest już jakimś ewenementem i stało się raczej pretekstem do dobrej zabawy. Powiedziałabym wręcz, iż biorąc średni wiek zamążpójścia Francuzek (i ile w ogole biorą ślub), to większość 25+ mogłaby w dniu  25 listopada włożyć spokojnie zielono-żółty kapelusz.

        Życzę więc dobrej zabawy wszystkim Catherinettes i składam najlepsze życzenia imieninowe dla wszystkich Kaś, Kasiek i Katarzyn jakie znam.... 





------------------------
Wszystkie zdjęcia do tego wpisu pochodzą z zasobów internetowych.

niedziela, 17 listopada 2013

Złota ... jesień u stop Pirenejów Wschodnich



Gdy tak dziś spojrzałam na białą mgłę za oknem mej Północnej Arkadii, to aż nierealne wydały mi się złote reminiscencje sprzed paru dni w mej Południowej Arkadii...















****

Nawet zadomowione już u nas na dobre dwa z czterech dzikich kociaków mają  w listopadzie sporo roboty z pilnowaniem podwórka przed ptasimi natrętami...










wtorek, 12 listopada 2013

Polska żona Francuza raz jeszcze...


      

W nawiązaniu do mego poprzedniego wpisu o majówce i wierszu polskiej żony Francuza, dostałam dziś mail z wierszem Lucynki, mej wieloletniej polskiej przyjaciółki (i Pecetki, dla wtajemniczonych) poznanej już na miejscu we Francji w jednym z mych pierwszych miejsc pracy...
      Wiersz mi bardzo przypadł do gustu, więc poprosiłam o zgodę na podzielenie się nim z czytelnikami mego bloga...


                                                                /... /

                                 Mieć za męża Francuza, to odpowiedzialność duża
                                 Kulinarny ciągły stres, bo wiadomo jak to jest
                                 Gdy Francuzi się spotkają, o jedzeniu rozmawiają
                                 Potrawy sprzed kilku lat, to ich żywioł, to ich świat!

                                No I wino, to jest temat! Lepszy niż jakiś poemat
                                Który rocznik, co za kolor, nowy zapach, jaki smak
                                Czy to róża czy poziomka, może jakiś inny kwiat…

                                Wdzięczny temat do dyskusji, bez polityki, bez kłótni
                                Różne przypuszczenia snują, przy tym zdrowo degustują
                                Pani domu rada temu, krząta się, po kuchni lata
                                Mięsko, sosik, bukiet jarzyn, no i jeszcze ta sałata

                                Tu pomiesza, tam pokroi, doda pieprzu i ciut soli
                                No i deser.  Bez deseru przecież posiłek to zero.              
                                Na zakończenie – owacja! A jej śni się restauracja.

                                                                                        2013 Lucyna G.



niedziela, 10 listopada 2013

Wspomnień czar - wiersz "Znoszę" i polska majówka pod Paryżem 2004



   Kilka lat temu, a nawet więcej niż kilka, bo dokładnie w roku pańskim 2004... miałam okazję uczestniczyć w  polskiej majówce pod Paryżem nad rzeką Marną. Zaprosili nas na nią zaprzyjaźnieni rodzice dziewczynki, z którą mój starszy syn chodził wówczas na dodatkowe zajęcia z języka polskiego do   szkoły polskiej przy ulicy Lamandé w XVIIej dzielnicy Paryża.

   Pamiętam, że na majówce było kilkadziesiąt osób, a mój mąż okazał się jednym z trzech chyba francuskich małżonków, gdyż wszyscy pozostali uczestnicy byli Polakami zamieszkałymi na stałe we Francji.

   Każdy przywiózł ze sobą jedzenie, picie, piłki, kocyki, krzesełka i tak naprawdę to wówczas dopiero zobaczyłam jak może wyglądać prawdziwa majówka.
                     Były rozmowy, trochę sportu i dużo śmiechu...


"Majówek" było w 2004 roku kilka, głównie w czerwcu i na początku września...
Na dole z prawej recytatorka poniższego wiersza (ale chyba to nie autorka wówczas recytowała)


W pewnym momencie jedna z roześmianych pań, najwyraźniej dobrze znana większości uczestników, zaczęła deklamować wiersz o losie polskiej żony we Francji... Nie była to chyba jednak autorka utworu, choć ręki nie dam sobie uciąć :)

Zatytułowany był "Znoszę" i jak, widać zrobił na mnie wrażenie skoro pamiętałam o nim przez tyle lat. Nieco później dowiedziałam się, że autorka nazywa się Agata Kalinowska-Bouvy, jest poetką i tłumaczką.

Ciekawa jestem jak wam się spodoba...



***


   Znoszę

   Kocham męża cudzoziemca i kraj mej emigracji
   Gdzie wiodę swe życie, a nie czas wakacji
   I z miłości do mego męża ukochanego
   Znoszę różne dziwactwa dnia codziennego
   A zatem: obiad w południe na drugie śniadanie
   I w sierpniu na wakacje zawsze wyjeżdżanie
   I ten udziec jagnięcy podawany w niedziele
   Kiedy się zbiera rodzina lub jego przyjaciele
   I to, że "piękną matką" nazywam teściową
   I nawet tę idiotyczną przerwę obiadową
   I to, że naprawdę małe jest "petit" śniadanie
   Gdzie tylko rogalik i kawę się dostanie
   I te korki, gdy wraca się z każdego week endu
   I te soldy paryskie, co doprowadzają do obłędu
   i na święta tę z marskością tłustą wątróbkę kaczą
   I to, że moje nazwisko panieńskie ciągle przeinaczą
   I to, że nie wiecie, co to znaczy nie mieć zielonego pojęcia
   I to, że na Wielkanoc jecie maleńkie mleczne prosięcia
   I to, żeście zburzyli bastylię i zgilotynowali królową
   I, że łykacie z octem żyjącą ostrygę surową
   Że nie pijecie do kolacji gorącej z cytryną herbaty
   I to, że macie same kuzyny, a nie cioteczne braty
   Że to, co się wasz kompot, naszym przecierem nazywa
   I to, że żywcem udka się z t---a żabie wyrywa
   I, że jecie ślimaki, które wcześniej głodzone
   Muszą się tydzień wyśliniać na soli położone
   I to, że na Wigilie, jak jakie bezbożniki
   Podajecie pieczone z kasztanami indyki
   I, że bagietka ma metr i gracie w żelazne kule
   A przy odpływie morza wydłubujecie mule!
   I znoszę to dnia każdego, jak te męki, katusze
   Z miłości do męża, nie inaczej, bo przecież nie muszę
   I nic to, że obrączkę na lewej ręce mam jak rozwódka
   Lecz cholernie nie znoszę, że z Polska kojarzy się wam tylko wódka

   Mereil 20/11/01
   Agata Kalinowska-Bouvy

piątek, 1 listopada 2013

TRYPTYK: Campo Santo - Cmentarz Zachodni w Perpignan - Rok blogowania.

W murze przy bramie wejściowej
pozostawiono ciekawskim turystom
możliwość zajrzenia na dziedziniec Campo
Santo nawet poza godzinami otwarcia
zabytku.
Uliczka, która prowadzi do bocznego
wejścia do Katedry Sw. Jana (na wprost)
i do wejścia do Campo Santo (z prawej)

Chciałabym wam dziś pokazać dwie ciekawostki związane z cmentarzami w Perpignan.
Pierwsza to Campo Santo, jeden z najstarszych cmentarzy średniowiecznych zachowanych w Europie.
Jest taki inny, bo otoczony galeriami krużganków, ale zamurowanych.






    To pod tymi łukami znajdowały się nisze grobowców i tam chowano przedstawicieli co dostojniejszych rodów okolicznej szlachty i miejskiej burżuazji (nie zapominajmy, że w Średniowieczu był to w Perpignan okres Królestwa Majorki). Na murze widoczne są do tej pory herby niektórych rodzin. Pośledniejszych zmarłych (mniej "zasobnych" powiedzmy) chowano w centralnej części, czyli na dziedzińcu.

    Campo Santo powstało jako cmentarz przylegający do Katedry na początku XIV wieku. Po rewolucji zaniechano pochowków na terenie Campo Santo z powodu "złych warunków sanitarnych". Teren wzięło pod swój zarząd wojsko urządzając tam stajnie i magazyn. Dopiero w 1825 Kościół przejął ponownie Campo Santo. Zburzono wówczas zachodnią galerię i zbudowano Seminarium Diecezjalne.

    W 1907 roku, w dwa lata o wprowadzeniu we Francji rozdziału Państwa od Kościoła , seminarium przeszło w ręce władz państwowych. Wówczas to żandarmeria objęła w posiadanie  Campo Santo i pozostała tam aż do początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, choć już w 1910 zespół cmentarny Campo Santo figurował na liście zabytków historycznych. W latach 90-tych dokonano remontu i rewaloryzacji zabytku i od tamtej pory można go zwiedzać. 

    Czasami na Campo Santo organizowane są koncerty pod gołym niebem w czasie letnich festiwali. Ja sama byłam tam kilka lat temu latem na wspaniałym koncercie mego ulubionego tenora Roberto Alagni. Dziwne to jednak uczucie słuchać muzyki mając świadomość, że to cmentarz, a nie amfiteatr...

Podobne Cmentarze (Campo Santo)  istnieją  ponoć tylko w Orleanie (Francja) i w Pizie (Włochy).


Tablica informacyjna obok Katedry. Ten kwadrat za Katedrą, to właśnie teren Campo Santo
(w wolnym tłumaczeniu : Święta Kwatera)


*********************************************************************************


    Druga ciekawostka o jakiej chciałabym dziś napisać to niespotykane według mnie parterowe grobowce, do których trzeba się wspinać po drabince, by złożyć kwiaty. Zobaczyłam je na Cmentarzu Zachodnim w Perpignan, jednym z czterech miejsc pochówku w tym mieście. 


Podobno był okres, gdy panowała moda na takie "ogródki" na grobowcach zamiast grobowców w stylu małych domków. Muszę przyznać, że dziwnie to wygląda z tymi metalowymi schodkami, drabinkami...

Choć znalazłam też kwaterę z grobowcami jednopoziomowymi,
ale bez "ogródków".  Kwiaty składane są przed grobowcem.
Przed niektórymi były takie dziwne
ogromne rowy z kładkami (zdjęcie u góry) ,
ale nie znalazłam wyjaśnienia do czego służyły.


Wśród zwykłych, cywilnych grobowców dostrzec można na Cmentarzu Zachodnim  kwaterę żołnierzy poległych podczas pierwszej wojny światowej.


Kwatera żołnierska poległych w I wojnie światowej to krzyże żołnierzy francuskich obok muzułmańskich nagrobków walczących po tej samej stronie strzelców wyborowych z Senegalu, Algierii i Maroka.



*********************************************************************************




Ostatnia część mojego tytułowego TRYPTYKU dotyczy również przemijania, a raczej samego mijania, bo póki co blog będzie nadal kontynuował swoje istnienie.

Mija bowiem dokładnie rok od mojego pierwszego wpisu na blogosferze. 
Wiele się od tamtej pory nauczyłam. Innym , bardziej "ciekawskim" okiem spoglądam na otaczający mnie świat. Myślę, że zauważam więcej interesujących rzeczy wokół mnie.

Tematy poruszane przez ten pierwszy rok są bardzo różnorodne, bo i moje życie ma wiele aspektów. 

Nie robiłam żadnych prognoz czy planów rozwijania bloga. Ciesze się zatem, że aż tyle osób tu zagląda, a niektórzy decydują się również na pozostawianie komentarzy. 

Na dzień dzisiejszy blog ma 51 obserwatorów i dziś jeszcze zostanie prawdopodobnie przekroczony próg 35 i pół tysiąca wizyt

Dla jednego to niewiele, dla innego sporo.

 Dla mnie zaś to bardzo wiele, bo wielką satysfakcją jest pisanie DLA CZYTELNIKÓW. 

Inaczej można sobie pisać pamiętnik do szuflady:)

Dlatego dziękuję wam wszystkim za ten wspólny pierwszy rok w blogosferze....

A taki był początek dokładnie rok temu KLIK TUTAJ